2020-06-21

Fantastyczna Czwórka:15 moich ulubionych kawałków Black Hippy

Wiecie, za co najbardziej lubię rap? Za grupy.

Jednym z moich wielu skrzywień przy odbiorze muzyki jest fanatyczna podjarka grupowymi kawałkami. Uwielbiam wszystkie, nawet te absolutnie najgorsze posse cuty. Za co? Za słyszenie obok siebie wielu raperów, wyłuskiwanie różnic między nimi, znajdowanie podobieństw i zajawkę ze wspólnego rapowania, która mi się udziela i robi dzień. Pewnie cię zatem nie zdziwi, że entuzjastycznie reaguję na każdy nowy numer Black Hippy.

A czym jest Black Hippy? – mógłby zapytać ktoś. No jest to, nie bójmy się tego słowa, gwiazdorska ekipa, którą tworzą Kendrick Lamar, ScHoolboy Q, Jay Rock i Ab-Soul. Niestety funkcjonują bardziej jako grupa ziomków niż regularny, studyjny skład – zwłaszcza po tym, jak kariery Kendricka i ScHoolboya eksplodowały, a Rock i Soulo pozostali w cieniu. Black Hippy nigdy nie wydali wspólnej płyty i konsekwentnie zaprzeczają, jakoby taka miała w ogóle powstać, a co więcej – ostatnio jakoś nie spieszy im się nawet do wspólnego nagrywania. O ile jeszcze dekadę temu obficie sypali wspólnymi kawałkami, o tyle później zajęli się głównie sporadycznym remixowaniem swoich solowych singli, ale ostatni taki remix wyszedł w 2018.

Zawieszenie Black Hippy jest o tyle przykre, że cała czwórka obok siebie brzmi bardzo zajawkowo i unikalnie. Wchodzą sobie w słowo, dynamicznie zamieniają miejscami przed mikrofonem, rapują wspólnie czy nawijają po prostu o sobie wzajemnie. Bez względu na klimat kawałka zawsze brzmią jak grupa bliskich ziomków, którzy świetnie się znają i dobrze bawią. A przecież każdy z nich pochodzi z zupełnie innej planety – Kendrick to społeczny uświadamiacz, Q to gangus i diler, Rock to twardy skurwysyn z ulicy, a Ab-Soul to wiecznie spizgany, wesoły osiedlowy filozof. I kiedy cała ta amalgamatowa gromadka rapuje razem, to nie ciągną uparcie każdy w swoją stronę, tylko jakimś cudem zlepiają się w jeden uniwersalny byt.

Tyle teorii, teraz wypadałoby potwierdzić, że w przypadku Black Hippy faktycznie 2+2=5. Wybrałem okrągłe 15 kawałków i jakby tego było mało, to jeszcze je ułożyłem w kolejności od najmniej do najbardziej ulubionego, żeby było emocjonująco. Postaram się o nich pisać zwięźle, ale nie wiem, czy mi się uda, więc na wszelki wypadek zrób sobie herbatę czy coś.

15. ScHoolboy Q – THat Part (Black Hippy Remix)


Zaczniemy niekonwencjonalnie: JAK JA NIE LUBIĘ TEGO KAWAŁKA. Jego albumowej wersji, znaczy. Oryginalny „THat Part” może sobie mieć dobry refren i epokowy wjazd Kanyego Westa, ale ten smętny podkład i nudnawe zwrotki do dziś składają się na mój najmniej ulubiony numer ze świetnego przecież „Black Face LP” ScHoolboya. Na szczęście wszystko staje się lepsze, kiedy Black Hippy robią remix – bit jest surowy, więc kiedy gramoli się na niego równie surowy Jay Rock, wreszcie brzmi to jak należy. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na zwrotkę Kendricka, która służy właściwie tylko flexowi w opcji „patrzcie ile naćkałem rymów”, ale brzmi to tak, że nie mam pytań.

14. Black Hippy – Target Practice (feat. Bad Lucc)


Sześć i pół minuty, pięć długich, braggowych zwrotek – say „hi” to the „Target Practice”. Bad Lucc ze swoim notorycznym offbeatem wypada dość blado na tle kolegów z Black Hippy, zwłaszcza Kendricka nawijającego z taką pewnością siebie, jakby już w 2011 wiedział, jaką ikoną stanie się po wydaniu „good kid, m.A.A.d city”.

13. Black Hippy – Scenario


Sentymentalny powrót do przeszłości – jak komuś przeszkadzają proste rymy i mamrotanie, które zdominowały dzisiejszy mainstream, to niech czym prędzej odpala „Scenario”. BH dobierają się do klasycznej produkcji A Tribe Called Quest i wszyscy składają prawilne, szybkie zwrotki. ScHoolboy wchodzi w tryb turbo, a Soulo brzmi miejscami jak reggae'ujący Jamajczyk. Cała czwórka przypomina rozpędzoną sztafetę, płynnie przekazującą pałeczkę.

12. Ab-Soul – Black Lip Bastard (Black Hippy Remix)


Jedyny w tym zestawieniu bit autorstwa Willie B – najbardziej niedocenianego członka Digi+Phonics. Kto na tym przymulonym pianinku brzmi najlepiej? Typy mam dwa – pierwszy to ScHoolboy, który dobywa tę swoją charakterystyczną chrypę i dużo miejsca poświęca energicznym przeciągnięciom i darciu japy. Drugim zaś zwycięzcą jest Jay Rock – jego długaśne, półtoraminutowe wejście to osiedlowo-braggowy strumień świadomości, przy którym mam wrażenie, że słucham dzikiego zwierza, a nie człowieka. Wszystko na miejscu.

11. Black Hippy – Nahright, Onsmash


Ej, to może teraz na chwilę zwolnimy obroty? „Nahright, Onsmash” odpręża, relaksuje i kołysze. Na tle prostego, zapętlonego sampla i masującej mózg gitary dzieje się kilka ważnych rzeczy: przede wszystkim zwrotki Lamara i Rocka uroczo się zazębiają, gdyż obaj raperzy name-droppują siebie nawzajem. Ab-Soul rzuca parę swoich typowych gierek słownych, a w ostatniej zwrotce ScHoolboy operuje olewczym i leniwym flow.

10. Black Hippy – Top Dawg Cypha (feat. Lil' Louie)


Tam wyżej napisałem, że Black Hippy przy sobie brzmią, jakby się dobrze bawili. Na kolejnych miejscach będzie jeszcze parę okazji, żeby to zaprezentować, ale po „Top Dawg Cypha” też można odnieść wrażenie, że rapowanie to najlepsza zabawa na świecie. Spokojnie wolno skipnąć niezbyt porywający występ Lil' Louiego i zatrzymać się na gęsto zarymowanej zwrotce Rocka lub – jeszcze lepiej – tej Ab-Soula, wypełnionej jego głupawym poczuciem humoru.

09. Black Hippy – On Some Other Shit


I wracamy w krainę zielonego czilautu. Tutaj lśni relaksujący bit i refren wspólnie wykonany przez całą czwórkę. Chłopcy – znów – bawią się w najlepsze, co cztery wersy zamieniając się miejscem przed mikrofonem: w pierwszej zwrotce Soulo z Rockiem, w drugiej – Kendrick z Q.

08. Black Hippy – I Do It For Hip Hop



Ja ogólnie mam taką teorię, że na tym dostojnym, głębokim bicie nie da się źle zabrzmieć i nawet jakby dograł się do niego twój sąsiad z sąsiedniej klatki, to też by z tego wyszedł słuchalny numer. Pytanie, kto brzmi najlepiej, pozostaje otwarte – może zachrypnięty Jay Rock, który już od pierwszych sekund nadaje ton całej wspólnej twórczości Black Hippy (ten numer otwierał ich bootleg)? A może jeszcze bardziej niż zwykle zamyślony Ab-Soul?

07. Black Hippy – Zip That Chop That



Jezus Maria, co tu się dzieje! Wspólny jest zarówno refren (w którym najmocniej wybrzmiewa ultrachwytliwa linijka Q – We cook that, chop that, guess what? That's craaaack!), jak i zwrotki zarapowane ze zmianą rapera co cztery wersy. I mimo tego, że każda czwórka ma innego autora, ci goście utrzymują schemat rymów pomiędzy swoimi wejściami. Jeśli to nie jest zajawkowe, to nie wiem, co jest.

06. Kendrick Lamar – UOENO (Black Hippy Remix)



Tego jeszcze nie było, pierwszy raz widzicie to na Producenkim Punkcie Widzenia – Black Hippy na smutnym bicie. Raperzy jednak nie brzmią, jakby płakali w poduszkę (może poza Ab-Soulem): „U.O.E.N.O” otwiera Kendrick, który płynnie przechodzi od swojego zmysłowego, zielonego głosiku aż do krzyku. Zamyka natomiast Jay Rock – chyba nigdy przedtem nie wspiął się na ten poziom melodyczności w swojej prawilnej gadce.

05. Kendrick Lamar – Swimming Pools (Black Hippy Remix)


I znów Rock robi fantastyczną robotę wystawiony na pierwszą zwrotkę – jego ciężki głos świetnie klei się z tym przytłumionym bitem, który faktycznie wtedy jeszcze brzmi jak słyszany spod wody. ScHoolboy z kolei sięga do szuflady z podpisem „jedno z najelastyczniejszych flow, na jakie cię stać”, a fenomenu refrenu Kendricka nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto choć raz spożywał alhkol w towarzystwie tego numeru. Do tego pomnikowa produkcja T-Minusa – czego trzeba więcej?

04. ScHoolboy Q – Rolling Stone (feat. Black Hippy)


Jesteśmy już blisko podium. Robi się gorąco, bo „Rolling Stone” to nie dość, że wymarzony numer na lato, to jeszcze świetny przykład na dogadywanie się całej czwórki. Każda zwrotka jest zbudowana w formule 8+4 – pierwszą ósemkę nawija jeden, a ostatnią czwórkę – drugi, przy czym „graniczne wersy” rapują wspólnie, dzięki czemu wejścia płynnie w siebie przechodzą. W ilu kawałkach słyszeliście ten patent, w ilu, no, hm?

03. Jay Rock – Say Wassup (feat. Black Hippy)



Spokojny, wakacyjny bit Dae One, na którym nawet zakapior Rock brzmi jak slacker, to tylko jeden z elementów. Kolejne to refren Ab-Soula, jakby pomyślany do grupowego śpiewania przy alkoognisku oraz trzecia zwrotka, w której raperzy zamieniają się miejscami przed mikrofonem. Moment, w którym Kendrick wzywa do następnego wersu ScHoolboya, a ten stwierdza, że ma to w nosie i woli, żeby teraz to Jay Rock rapował – bezcenny.

02. Ab-Soul – Constipation (feat. Black Hippy)


Tym razem na bicie Sounwave – dostarczył szybki, oldschoolowy, funkujący po b-boyowemu podkład, na którym raperzy ponownie dzielą się zwrotkami. Pierwsza jest wspólnym dziełem ScHoolboya i Ab-Soula, a druga – Lamara i Rocka. Jakby komu było mało energii, to jeszcze jest krzyczano-nucony refren na deser. Jak sobie zrobiłem playlistę z kawałkami BH, to zamykało ją właśnie „Constipation” i jego po królewsku dumne dęciaki.

01. Kendrick Lamar – The Recipe (Black Hippy Remix)



Lider jest, jak to przeważnie bywa, jeden. Teraz chciałbym, żebyśmy się dobrze zrozumieli – jest to jeden z najlepszych rapowych kawałków, jakie słyszałem w ogóle. A już na pewno najbardziej ikoniczny. Weźmy listę i posprawdzajmy – przebojowy, ale spokojny, nowoczesny, ale oldskulowy bit (Scoop DeVille)? Jest. Świetne, zróżnicowane zwrotki? Są. Hitowy, od razu zapamiętywalny refren? Jest. Styl? Jest. Technika? Jest. Dobre wersy? Są. No sami widzicie – jest wszystko. Ab-Soul na przemian szepcze, krzyczy, przeciąga i wszystko robi rewelacyjnie, ScHoolboy Q wykręca najlepsze, najbardziej cwaniackie i odprężające flow, na jakie go stać, Kendrick znowu podśpiewuje lejąc deszczem rymów, a Jay Rock swobodnie ślizga się gdzieś pomiędzy rytmem, ale jednak razem z nim. Nic dodać, nic ująć, prawda jest taka, że jak nie lubisz tego numeru, to nie lubisz rapu.

2020-06-04

Szkoda byłoby przegapić #2: Mourning [A] BLKstar, Karian, Jot

No i patrzcie – drugi odcinek cyklu „Szkoda byłoby przegapić” i kolejny raz same bomby. Poprzednio gadaliśmy tylko o zagranicznych płytach, więc tym razem zagranica jest tylko jedna i od niej zaczniemy.

Mourning [A] BLKstar – The Cycle


Mourning [A] BLKstar to siedmioosobowy (w tym troje wokalistów!) kolektyw, który sam siebie określa „amalgamatem Czarnej Kultury”. Określenie całkiem trafne, bo na pytanie, co oni tak właściwie grają, najlepszą odpowiedzią będzie po prostu „czarną muzykę”.

Na „The Cycle” dostajemy wszystkiego po trochu – trochę gospel, trochę soul, trochę rap (ale tylko w warstwie muzycznej, nikt tu nie rapuje), trochę psychodelii, a wszystko przyprawione potężnym groovem i odrobinę reggae'owym wajbem sekcji dętej. Kto się jednak spodziewa nawałnicy czarnych bangerów i muzyki do tańca ruszającej dupsko, będzie zawiedziony. Ten przydługi (mamy 2020, kto nagrywa płyty zawierające 18 kawałków?) materiał płynie sobie spokojnie i przyspiesza rzadko – najbardziej chyba w „Whom the Bell Tolls”, który przecież i tak trudno nazwać parkietowym wymiataczem. Ciężkie, brudne bębny (posłuchajcie choćby tych w „If I Can If I May” albo „4 Days”, no przecież to jest samo mięso) raczej masują głowę niż zapraszają na imprezę, syntezatory wyją przeciągle zamiast wyginać się w feerie dźwięków, a wokaliści brzmią, jakby byli permanentnie ujarani. To w sumie podpowiada chyba docelowe zastosowanie dla tego CD.

Relatywnie najmniej ciekawe są momenty, w których zespół idzie w minimalizm albo jakąś delikatną psychodelę, ale szczęśliwie takich odlotów nie ma zbyt wiele, zresztą zdziwiłbym się, jakby na godzinnej płycie podobało mi się wszystko od początku do końca. Jeśli jesteś fanem czarnej muzyki, kiwania głową do staroszkolnego rapu i akurat chcesz sobie wrzucić na słuchawki coś relaksującego, to czym prędzej zakoleguj się z „The Cycle”.

Posłuchaj sobie:
Mourning [A] BLKstar – If I Can If IMay
Mourning [A] BLKstar – Mist :: Missed

Karian – Przeboje lat 90


Co ja poradzę, uwielbiam materiały uderzające w nostalgiczne nuty. „Przeboje lat 90” Kariana są zaś nostalgiczne aż do przesady, a raper ze swoją fiksacją na punkcie dekady Spice Girls jest tyleż sympatyczny, co pocieszny.

Pocieszne jest też pisanie Karola – zwykle o duperelach, pozbawione przekleństw, za to z niesłychaną liczbą zdrobnień, słodyczy i sformułowań rodem ze słownika przedszkolaka. Wrażenie pływania w przesłodzonym kisielu potęguje wysoki, dziecięcy głosik Kariana. Ale wiecie co? Podoba mi się to wszystko. Na pewno trzeba pochwalić rapera, że jest JAKIŚ i wyróżnia się z tłumu młodych artystów.

Melodie Kariana to często trafienia – refren z „Daj się karnąć” chodzi mi po głowie od stycznia 2020 i w styczniu 2030 będzie pewnie nadal chodził, te z „Bravo” czy „Karteczek” są podobnie uzależniające. Z kolei bity (na pokładzie 6.luty, Koke fin, Lackluster, Neshovski, Kickstar, Last Rose, Faded Dollars i NoTime) trochę zachowują się, jakby ich nie było – mam wrażenie, że składają się z samych teł. Dużo tu rozmytych, pasażowych dźwięków granych przeważnie przez gitary lub syntezatory. Nawet klubowa pulsacja we wspomnianych „Karteczkach” brzmi, jakby chciała się już zawinąć do domu. Jest spokojnie – nawet w tych szybszych momentach – jest kameralnie, jest, a jakże, nostalgicznie i miejscami wręcz smutnawo (otwierający projekt „Kaseciak”).

Tak jak wszyscy narzekam czasem na nużącą jednakowość młodych raperów i tak jak wszyscy płonę z zajawki znajdując w tym gronie wyróżniające się jednostki. Do tej szuflady z oryginałami właśnie dołączył Karian ze swoją dziecinną manierą (w drugiej zwrotce „Skąd klikasz” słychać, że się uśmiecha przed mikrofonem. Czaicie? Słychać, że się UŚMIECHA.) i łbem do hooków. Jak się przy okazji następnego albumu uzbroi w trochę bardziej charakterne bity, to nie będzie co zbierać.

Posłuchaj sobie:
Karian – Daj się karnąć
Karian – Kaseciak

Jot – Wiosna 2020


Ach, stary, dobry Jot. Jak zapominasz, co to znaczy STYL, to odpalasz Jota i już pamiętasz.

Niewprawnemu obserwatorowi rapowej sceny może się wydawać, że po ostatnim solowym legalu sprzed dekady Jot wydawniczo zapadł się pod ziemię. O tym, jak bardzo takie twierdzenie byłoby spudłowane, można się przekonać wchodząc na jego kanał na YT. Gość wypuszcza niesamowite ilości muzyki, a do tego regularnie podsumowuje działalność zamykając numery w album. Album, dodajmy, stuprocentowo solowy – nie zawierający featów i samodzielnie wyprodukowany.

„Wiosna 2020” jest takim właśnie albumem, podobnym zresztą do poprzedzających go „Lato 2019” i „20172018”. Odpalam pierwszy kawałek i znów czuję się, jakbym wpadł do dobrego znajomego – wita mnie znana fuzja delikatnie plastikowej, akustycznej gitary i pianinka w tle. To trochę zarzut, ale nie do końca. Nie umiem się gniewać na tę produkcję pomimo jej prostoty i jednostajności, bo taka jest beztroska, radosna, wiosenna właśnie. Każe otworzyć okno, zaciągnąć się świeżym powietrzem, wyjść na balkon, odpalić piwo, celebrować chwilę. A poza tym – jak trafia się taki hicior, jak „Barry Allen”, to naprawdę nie wolno narzekać.

Pod kątem rapowym Jot jest jak profesor, który doskonale wie, jak ma brzmieć i wie, jak to osiągnąć. Popisy, podśpiewywanie, pstrokaciznę w nawijce zostawia świeżo upieczonym magistrom – sam rapuje pewnie, miękko, flow klei się do bitów i do ucha, a kiwać głową można by do samych podbić i dopowiedzeń. Ej dobra, kończę już ten artykuł i wychodzę na długi spacer z „Wiosną 2020” na słuchawkach, bo mnie rozniesie, jak nie ruszę dupy z kwadratu.

Posłuchaj sobie:
Jot – Barry Allen