Jednym z moich wielu skrzywień przy
odbiorze muzyki jest fanatyczna podjarka grupowymi kawałkami.
Uwielbiam wszystkie, nawet te absolutnie najgorsze posse cuty. Za co?
Za słyszenie obok siebie wielu raperów, wyłuskiwanie różnic
między nimi, znajdowanie podobieństw i zajawkę ze wspólnego
rapowania, która mi się udziela i robi dzień. Pewnie cię zatem
nie zdziwi, że entuzjastycznie reaguję na każdy nowy numer Black
Hippy.
A czym jest Black Hippy? –
mógłby zapytać ktoś. No jest to, nie bójmy się tego słowa,
gwiazdorska ekipa, którą tworzą Kendrick Lamar, ScHoolboy Q, Jay
Rock i Ab-Soul. Niestety funkcjonują bardziej jako grupa ziomków
niż regularny, studyjny skład – zwłaszcza po tym, jak kariery
Kendricka i ScHoolboya eksplodowały, a Rock i Soulo pozostali w cieniu. Black Hippy nigdy nie wydali wspólnej płyty i
konsekwentnie zaprzeczają, jakoby taka miała w ogóle powstać, a
co więcej – ostatnio jakoś nie spieszy im się nawet do wspólnego
nagrywania. O ile jeszcze dekadę temu obficie sypali wspólnymi
kawałkami, o tyle później zajęli się głównie sporadycznym
remixowaniem swoich solowych singli, ale ostatni taki remix wyszedł w
2018.
Zawieszenie Black
Hippy jest o tyle przykre, że cała czwórka obok siebie brzmi
bardzo zajawkowo i unikalnie. Wchodzą sobie w słowo, dynamicznie
zamieniają miejscami przed mikrofonem, rapują wspólnie czy nawijają po prostu o sobie wzajemnie. Bez względu na klimat kawałka
zawsze brzmią jak grupa bliskich ziomków, którzy świetnie się
znają i dobrze bawią. A przecież każdy z nich pochodzi z zupełnie
innej planety – Kendrick to społeczny uświadamiacz, Q to gangus i
diler, Rock to twardy skurwysyn z ulicy, a Ab-Soul to wiecznie
spizgany, wesoły osiedlowy filozof. I kiedy cała ta
amalgamatowa gromadka rapuje razem, to nie ciągną uparcie każdy w
swoją stronę, tylko jakimś cudem zlepiają się w jeden
uniwersalny byt.
Tyle teorii, teraz
wypadałoby potwierdzić, że w przypadku Black Hippy faktycznie
2+2=5. Wybrałem okrągłe 15 kawałków i jakby tego było mało, to
jeszcze je ułożyłem w kolejności od najmniej do najbardziej
ulubionego, żeby było emocjonująco. Postaram się o nich pisać
zwięźle, ale nie wiem, czy mi się uda, więc na wszelki wypadek
zrób sobie herbatę czy coś.
15. ScHoolboy Q –
THat Part (Black Hippy Remix)
Zaczniemy
niekonwencjonalnie: JAK JA NIE LUBIĘ TEGO KAWAŁKA. Jego albumowej
wersji, znaczy. Oryginalny „THat Part” może sobie mieć dobry
refren i epokowy wjazd Kanyego Westa, ale ten smętny podkład i
nudnawe zwrotki do dziś składają się na mój najmniej ulubiony
numer ze świetnego przecież „Black Face LP” ScHoolboya. Na
szczęście wszystko staje się lepsze, kiedy Black Hippy robią
remix – bit jest surowy, więc kiedy gramoli się na niego równie
surowy Jay Rock, wreszcie brzmi to jak należy. Trzeba jeszcze
zwrócić uwagę na zwrotkę Kendricka, która służy właściwie
tylko flexowi w opcji „patrzcie ile naćkałem rymów”, ale brzmi
to tak, że nie mam pytań.
14. Black Hippy –
Target Practice (feat. Bad Lucc)
Sześć i pół
minuty, pięć długich, braggowych zwrotek – say „hi” to
the „Target Practice”. Bad Lucc ze swoim notorycznym
offbeatem wypada dość blado na tle kolegów z Black Hippy,
zwłaszcza Kendricka nawijającego z taką pewnością siebie, jakby
już w 2011 wiedział, jaką ikoną stanie się po wydaniu „good
kid, m.A.A.d city”.
13. Black Hippy –
Scenario
Sentymentalny powrót do przeszłości – jak komuś przeszkadzają proste rymy i mamrotanie, które zdominowały dzisiejszy mainstream, to niech czym prędzej odpala „Scenario”. BH dobierają się do klasycznej produkcji A Tribe Called Quest i wszyscy składają prawilne, szybkie zwrotki. ScHoolboy wchodzi w tryb turbo, a Soulo brzmi miejscami jak reggae'ujący Jamajczyk. Cała czwórka przypomina rozpędzoną sztafetę, płynnie przekazującą pałeczkę.
12. Ab-Soul –
Black Lip Bastard (Black Hippy Remix)
Jedyny w tym zestawieniu bit autorstwa Willie B – najbardziej niedocenianego członka Digi+Phonics. Kto na tym przymulonym pianinku brzmi najlepiej? Typy mam dwa – pierwszy to ScHoolboy, który dobywa tę swoją charakterystyczną chrypę i dużo miejsca poświęca energicznym przeciągnięciom i darciu japy. Drugim zaś zwycięzcą jest Jay Rock – jego długaśne, półtoraminutowe wejście to osiedlowo-braggowy strumień świadomości, przy którym mam wrażenie, że słucham dzikiego zwierza, a nie człowieka. Wszystko na miejscu.
11. Black Hippy – Nahright, Onsmash
Ej, to może teraz na chwilę zwolnimy obroty? „Nahright, Onsmash” odpręża, relaksuje i kołysze. Na tle prostego, zapętlonego sampla i masującej mózg gitary dzieje się kilka ważnych rzeczy: przede wszystkim zwrotki Lamara i Rocka uroczo się zazębiają, gdyż obaj raperzy name-droppują siebie nawzajem. Ab-Soul rzuca parę swoich typowych gierek słownych, a w ostatniej zwrotce ScHoolboy operuje olewczym i leniwym flow.
10. Black Hippy – Top Dawg Cypha
(feat. Lil' Louie)
Tam wyżej napisałem, że Black Hippy
przy sobie brzmią, jakby się dobrze bawili. Na kolejnych miejscach
będzie jeszcze parę okazji, żeby to zaprezentować, ale po „Top
Dawg Cypha” też można odnieść wrażenie, że rapowanie to
najlepsza zabawa na świecie. Spokojnie wolno skipnąć niezbyt
porywający występ Lil' Louiego i zatrzymać się na gęsto
zarymowanej zwrotce Rocka lub – jeszcze lepiej – tej Ab-Soula,
wypełnionej jego głupawym poczuciem humoru.
09. Black Hippy – On Some Other Shit
I wracamy w krainę zielonego czilautu.
Tutaj lśni relaksujący bit i refren wspólnie wykonany przez całą
czwórkę. Chłopcy – znów – bawią się w najlepsze, co cztery
wersy zamieniając się miejscem przed mikrofonem: w pierwszej
zwrotce Soulo z Rockiem, w drugiej – Kendrick z Q.
08. Black Hippy – I Do It For Hip Hop
Ja ogólnie mam taką teorię, że na
tym dostojnym, głębokim bicie nie da się źle zabrzmieć i nawet
jakby dograł się do niego twój sąsiad z sąsiedniej klatki, to
też by z tego wyszedł słuchalny numer. Pytanie, kto brzmi
najlepiej, pozostaje otwarte – może zachrypnięty Jay Rock, który
już od pierwszych sekund nadaje ton całej wspólnej twórczości
Black Hippy (ten numer otwierał ich bootleg)? A może jeszcze
bardziej niż zwykle zamyślony Ab-Soul?
07. Black Hippy – Zip That Chop That
Jezus Maria, co tu się dzieje! Wspólny
jest zarówno refren (w którym najmocniej wybrzmiewa ultrachwytliwa
linijka Q – We cook that, chop that, guess what? That's
craaaack!), jak i zwrotki
zarapowane ze zmianą rapera co cztery wersy. I mimo tego, że każda
czwórka ma innego autora, ci goście utrzymują schemat rymów
pomiędzy swoimi wejściami. Jeśli to nie jest zajawkowe, to nie
wiem, co jest.
06.
Kendrick Lamar – UOENO (Black Hippy Remix)
Tego
jeszcze nie było, pierwszy raz widzicie to na Producenkim Punkcie
Widzenia – Black Hippy na smutnym bicie. Raperzy jednak nie brzmią,
jakby płakali w poduszkę (może poza Ab-Soulem): „U.O.E.N.O”
otwiera Kendrick, który płynnie przechodzi od swojego zmysłowego,
zielonego głosiku aż do krzyku. Zamyka natomiast Jay Rock – chyba
nigdy przedtem nie wspiął się na ten poziom melodyczności w
swojej prawilnej gadce.
05. Kendrick Lamar – Swimming Pools
(Black Hippy Remix)
I znów Rock robi fantastyczną robotę
wystawiony na pierwszą zwrotkę – jego ciężki głos świetnie
klei się z tym przytłumionym bitem, który faktycznie wtedy jeszcze
brzmi jak słyszany spod wody. ScHoolboy z kolei sięga do szuflady z
podpisem „jedno z najelastyczniejszych flow, na jakie cię stać”,
a fenomenu refrenu Kendricka nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto choć
raz spożywał alhkol w towarzystwie tego numeru. Do tego pomnikowa
produkcja T-Minusa – czego trzeba więcej?
04. ScHoolboy Q – Rolling Stone
(feat. Black Hippy)
Jesteśmy już blisko podium. Robi się
gorąco, bo „Rolling Stone” to nie dość, że wymarzony numer na
lato, to jeszcze świetny przykład na dogadywanie się całej
czwórki. Każda zwrotka jest zbudowana w formule 8+4 – pierwszą ósemkę nawija jeden, a ostatnią czwórkę – drugi, przy czym
„graniczne wersy” rapują wspólnie, dzięki czemu wejścia
płynnie w siebie przechodzą. W ilu kawałkach słyszeliście ten
patent, w ilu, no, hm?
03. Jay Rock – Say Wassup (feat.
Black Hippy)
Spokojny, wakacyjny bit Dae One, na
którym nawet zakapior Rock brzmi jak slacker, to tylko jeden z
elementów. Kolejne to refren Ab-Soula, jakby pomyślany do grupowego
śpiewania przy alkoognisku oraz trzecia zwrotka, w której raperzy zamieniają się miejscami przed mikrofonem. Moment, w
którym Kendrick wzywa do następnego wersu ScHoolboya, a ten
stwierdza, że ma to w nosie i woli, żeby teraz to Jay Rock rapował
– bezcenny.
02. Ab-Soul – Constipation (feat.
Black Hippy)
Tym razem na bicie Sounwave –
dostarczył szybki, oldschoolowy, funkujący po b-boyowemu podkład,
na którym raperzy ponownie dzielą się zwrotkami. Pierwsza jest
wspólnym dziełem ScHoolboya i Ab-Soula, a druga – Lamara i Rocka.
Jakby komu było mało energii, to jeszcze jest krzyczano-nucony
refren na deser. Jak sobie zrobiłem playlistę z
kawałkami BH, to zamykało ją właśnie „Constipation” i jego po królewsku dumne dęciaki.
01. Kendrick Lamar – The Recipe
(Black Hippy Remix)
Lider jest, jak to przeważnie bywa, jeden. Teraz
chciałbym, żebyśmy się dobrze zrozumieli – jest to jeden z
najlepszych rapowych kawałków, jakie słyszałem w ogóle. A już
na pewno najbardziej ikoniczny. Weźmy listę i posprawdzajmy –
przebojowy, ale spokojny, nowoczesny, ale oldskulowy bit (Scoop
DeVille)? Jest. Świetne, zróżnicowane zwrotki? Są. Hitowy, od
razu zapamiętywalny refren? Jest. Styl? Jest. Technika? Jest. Dobre
wersy? Są. No sami widzicie – jest wszystko. Ab-Soul na przemian
szepcze, krzyczy, przeciąga i wszystko robi rewelacyjnie, ScHoolboy
Q wykręca najlepsze, najbardziej cwaniackie i odprężające flow,
na jakie go stać, Kendrick znowu podśpiewuje lejąc deszczem rymów,
a Jay Rock swobodnie ślizga się gdzieś pomiędzy rytmem, ale
jednak razem z nim. Nic dodać, nic ująć, prawda jest taka, że jak
nie lubisz tego numeru, to nie lubisz rapu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz