2020-06-04

Szkoda byłoby przegapić #2: Mourning [A] BLKstar, Karian, Jot

No i patrzcie – drugi odcinek cyklu „Szkoda byłoby przegapić” i kolejny raz same bomby. Poprzednio gadaliśmy tylko o zagranicznych płytach, więc tym razem zagranica jest tylko jedna i od niej zaczniemy.

Mourning [A] BLKstar – The Cycle


Mourning [A] BLKstar to siedmioosobowy (w tym troje wokalistów!) kolektyw, który sam siebie określa „amalgamatem Czarnej Kultury”. Określenie całkiem trafne, bo na pytanie, co oni tak właściwie grają, najlepszą odpowiedzią będzie po prostu „czarną muzykę”.

Na „The Cycle” dostajemy wszystkiego po trochu – trochę gospel, trochę soul, trochę rap (ale tylko w warstwie muzycznej, nikt tu nie rapuje), trochę psychodelii, a wszystko przyprawione potężnym groovem i odrobinę reggae'owym wajbem sekcji dętej. Kto się jednak spodziewa nawałnicy czarnych bangerów i muzyki do tańca ruszającej dupsko, będzie zawiedziony. Ten przydługi (mamy 2020, kto nagrywa płyty zawierające 18 kawałków?) materiał płynie sobie spokojnie i przyspiesza rzadko – najbardziej chyba w „Whom the Bell Tolls”, który przecież i tak trudno nazwać parkietowym wymiataczem. Ciężkie, brudne bębny (posłuchajcie choćby tych w „If I Can If I May” albo „4 Days”, no przecież to jest samo mięso) raczej masują głowę niż zapraszają na imprezę, syntezatory wyją przeciągle zamiast wyginać się w feerie dźwięków, a wokaliści brzmią, jakby byli permanentnie ujarani. To w sumie podpowiada chyba docelowe zastosowanie dla tego CD.

Relatywnie najmniej ciekawe są momenty, w których zespół idzie w minimalizm albo jakąś delikatną psychodelę, ale szczęśliwie takich odlotów nie ma zbyt wiele, zresztą zdziwiłbym się, jakby na godzinnej płycie podobało mi się wszystko od początku do końca. Jeśli jesteś fanem czarnej muzyki, kiwania głową do staroszkolnego rapu i akurat chcesz sobie wrzucić na słuchawki coś relaksującego, to czym prędzej zakoleguj się z „The Cycle”.

Posłuchaj sobie:
Mourning [A] BLKstar – If I Can If IMay
Mourning [A] BLKstar – Mist :: Missed

Karian – Przeboje lat 90


Co ja poradzę, uwielbiam materiały uderzające w nostalgiczne nuty. „Przeboje lat 90” Kariana są zaś nostalgiczne aż do przesady, a raper ze swoją fiksacją na punkcie dekady Spice Girls jest tyleż sympatyczny, co pocieszny.

Pocieszne jest też pisanie Karola – zwykle o duperelach, pozbawione przekleństw, za to z niesłychaną liczbą zdrobnień, słodyczy i sformułowań rodem ze słownika przedszkolaka. Wrażenie pływania w przesłodzonym kisielu potęguje wysoki, dziecięcy głosik Kariana. Ale wiecie co? Podoba mi się to wszystko. Na pewno trzeba pochwalić rapera, że jest JAKIŚ i wyróżnia się z tłumu młodych artystów.

Melodie Kariana to często trafienia – refren z „Daj się karnąć” chodzi mi po głowie od stycznia 2020 i w styczniu 2030 będzie pewnie nadal chodził, te z „Bravo” czy „Karteczek” są podobnie uzależniające. Z kolei bity (na pokładzie 6.luty, Koke fin, Lackluster, Neshovski, Kickstar, Last Rose, Faded Dollars i NoTime) trochę zachowują się, jakby ich nie było – mam wrażenie, że składają się z samych teł. Dużo tu rozmytych, pasażowych dźwięków granych przeważnie przez gitary lub syntezatory. Nawet klubowa pulsacja we wspomnianych „Karteczkach” brzmi, jakby chciała się już zawinąć do domu. Jest spokojnie – nawet w tych szybszych momentach – jest kameralnie, jest, a jakże, nostalgicznie i miejscami wręcz smutnawo (otwierający projekt „Kaseciak”).

Tak jak wszyscy narzekam czasem na nużącą jednakowość młodych raperów i tak jak wszyscy płonę z zajawki znajdując w tym gronie wyróżniające się jednostki. Do tej szuflady z oryginałami właśnie dołączył Karian ze swoją dziecinną manierą (w drugiej zwrotce „Skąd klikasz” słychać, że się uśmiecha przed mikrofonem. Czaicie? Słychać, że się UŚMIECHA.) i łbem do hooków. Jak się przy okazji następnego albumu uzbroi w trochę bardziej charakterne bity, to nie będzie co zbierać.

Posłuchaj sobie:
Karian – Daj się karnąć
Karian – Kaseciak

Jot – Wiosna 2020


Ach, stary, dobry Jot. Jak zapominasz, co to znaczy STYL, to odpalasz Jota i już pamiętasz.

Niewprawnemu obserwatorowi rapowej sceny może się wydawać, że po ostatnim solowym legalu sprzed dekady Jot wydawniczo zapadł się pod ziemię. O tym, jak bardzo takie twierdzenie byłoby spudłowane, można się przekonać wchodząc na jego kanał na YT. Gość wypuszcza niesamowite ilości muzyki, a do tego regularnie podsumowuje działalność zamykając numery w album. Album, dodajmy, stuprocentowo solowy – nie zawierający featów i samodzielnie wyprodukowany.

„Wiosna 2020” jest takim właśnie albumem, podobnym zresztą do poprzedzających go „Lato 2019” i „20172018”. Odpalam pierwszy kawałek i znów czuję się, jakbym wpadł do dobrego znajomego – wita mnie znana fuzja delikatnie plastikowej, akustycznej gitary i pianinka w tle. To trochę zarzut, ale nie do końca. Nie umiem się gniewać na tę produkcję pomimo jej prostoty i jednostajności, bo taka jest beztroska, radosna, wiosenna właśnie. Każe otworzyć okno, zaciągnąć się świeżym powietrzem, wyjść na balkon, odpalić piwo, celebrować chwilę. A poza tym – jak trafia się taki hicior, jak „Barry Allen”, to naprawdę nie wolno narzekać.

Pod kątem rapowym Jot jest jak profesor, który doskonale wie, jak ma brzmieć i wie, jak to osiągnąć. Popisy, podśpiewywanie, pstrokaciznę w nawijce zostawia świeżo upieczonym magistrom – sam rapuje pewnie, miękko, flow klei się do bitów i do ucha, a kiwać głową można by do samych podbić i dopowiedzeń. Ej dobra, kończę już ten artykuł i wychodzę na długi spacer z „Wiosną 2020” na słuchawkach, bo mnie rozniesie, jak nie ruszę dupy z kwadratu.

Posłuchaj sobie:
Jot – Barry Allen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz