Macie takie „wszystkookazjowe”
płyty, które zabralibyście na bezludną wyspę? Pewka, że macie.
Ja też mam: „HITstory” Hit-Boya.
W połowie 2012 Hit-Boy był w naprawdę
komfortowym miejscu. Wydany rok wcześniej, niezapomniany singiel
„Niggas in Paris” The Throne wywindował tego producenta na
czubek mainstreamu. O matko, cóż to był za kawałek. Powspominajmy
trochę: pierwsze miejsce na Billboard US Hot R&B/Hip-Hop Songs,
sześciokrotna platyna w Stanach, jeden z najlepiej sprzedających
się singli dekady. Jakby tego było mało, Kościey z Wrocławia
miał to ustawione jako dzwonek.
Jeszcze w czerwcu 2012 Jay-Z i Kanye
West rzeczone „Niggas in Paris” wykonali dwanaście razy w ramach
jednego koncertu – rzecz jasna w Paryżu. Ustanowili tym samym
rekord pobity dopiero pięć lat później przez Travisa Scotta,
grającego czternaście razy „Goosebumps” w Oklahoma City.
A zresztą, skoro już zarzucam Was
ciekawostkami o tym numerze zamiast pisać o solowej płycie Hit-Boya
– bit z „Niggas in Paris” pierwotnie miał trafić do Pushy-T.
Tak zaproponował mu Kanye West. Pusha jednak usłyszawszy bit
ocenił, że brzmi jak jakaś gra video, że co to ma być w ogóle
oraz że wypierdalać. Kanye wszedł w tryb „Tak? To zobacz, co my
z Jayem-Z odwalimy na tym podkładzie”. No i odwalili –
sześciokrotna platyna w Stanach itp.
Po sukcesie The Throne Hit-Boy
wspaniałomyślnie nie przespał swojego najlepszego okresu – w
latach 2011-2012 pojawił się jeszcze na paru zacnych płytach.
Zasilił swoje konto współpracami z, między innymi, Rihanną,
Nicki Minaj, Justinem Bieberem, Kendrickiem Lamarem czy
Slaughterhouse. Był też ważnym elementem składaka wytwórni
Kanyego – „Cruel Summer”.
No... a poza tym w sierpniu 2012 wydał
swoje solo jako raper. „HITstory” właśnie.
Hit-Boy wyprodukował sam lub w
towarzystwie siedem z jedenastu numerów składających się na
„HITstory”. „Towarzystwem” są przede wszystkim Bink! (to ten
od „The Blueprint”) oraz, zgaduję, ziomki Hit-Boya – Deezy,
Rey Reel, Hanine i M3rge.
Ktoś mógłby zapytać, co wyróżnia
ten album na tle innych projektów producencko-rapowych. Odpowiedzią
będzie szeroki rozrzut klimatów i nastrojów, ale spięty
charakterystycznym warsztatem Hit-Boya. Zaczynamy wyliczankę –
mamy tu kwaśnego, wykręceongo bangera na syntezatorach pożyczonych
od Marsjan („Option”), pokłosie „Niggas in Paris”, tylko że
ugryzione na bardziej zmysłowo („Fan”), spokojny, ujarany jazz
(„East vs. West”), bombastyczną truskulozę („Jay-Z
Interview”), odhumanizowaną, walcowatą elektronikę z potężnymi
bębnami („Busta Ass Niggas”), smutek („Brake Lights”),
nostalgię („Old School Caddy”) i nawet trochę zbędnego akurat
patosu („She Belong to the City”). Uff.
Smaków jest sporo, a numery żywsze
przeplatają się ze spokojnymi, ale wszystko razem okazuje się
strawne dzięki dobrze przemyślanej produkcji i spójności płyty.
Bity Hit-Boya są dość charakterystyczne – pobrzmiewa w nich
trapowa, nieskomplikowana filozofia układania melodii (w 2012 trapy
już za momencik miały przejąć salony), ale motywy, mimo swojej
prostoty, zawsze są chwytliwe i zawsze stanowią dobry punkt wyjścia
do rozwoju aranżacji. Urywane dźwięki syntezatorów zlepiają się
z mięsnymi, oldschoolowo bujającymi perkusjami w piękne, rytmiczne
puzzle – chciałbym umieć ująć to sprawniej, ale w sumie skoro
już napisałem to zdanie i całkiem dobrze oddaje ono hit-boyową
szkołę produkcji, to je tu zostawię. W inny sposób beatmakingu
uderzają tylko dwa numery – pozbawione bębnów „She Belongs to
the City”, na którego męczącą podniosłość narzekałem już
wyżej, oraz „Jay-Z Interview”. Ten drugi został akurat
wyprodukowany przez Bink!a i zawiera wszystkie nieodłączne (podobno
nawet przez kogoś lubiane) elementy bitów tego producenta –
przeciągłe, wyjące dęciaki, otwarte haty i delikatny werbel.
Dobrą robotę robią szczegóły i tła
bogate w instrumenty. Hit-Boy pracuje w pocie czoła, żeby słuchacz
się dobrze bawił – głębokie pianino wypełnia „Brake Lights”,
deklamowano-śpiewane refreny niosą „Old School Caddy” i „Fan”,
ASMRowy hat cyka w drugim refrenie „Busta Ass Niggas”, piszczała
przejeżdża „Running in Place” ożywiając trochę ten
smutasowy numer... no jest się czym zająć.
„HITstory” nie zmieniło gry, nie
stało się klasykiem, w żadnym razie nie jest żadnym tam
pomnikowym albumem. Jest projektem, który po prostu zajawkowo trafił na Datpiff do darmowego ściągnięcia. Projektem wypełnionym dobrą
muzyką, dodajmy. Tylko tyle i aż tyle – ja do niego wracam
regularnie i nadal jestem pod wrażeniem jego długowieczności,
poziomu wykonawczego oraz uniwersalności, o której wspomniałem na
początku. Jeśli zatem nie słyszałeś jeszcze „HITstory”,
(chociaż miałeś na to aż osiem lat! No wiesz co, wstydź się),
to polecam nadrobienie zaległości, bo być może na fali „SICKO
MODE” i produkcji u Juice WLRDa Hit-Boy wróci na radary, kto wie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz