2020-05-10

Producencka na każdą okazję: "HITstory" (Hit-Boy)



Macie takie „wszystkookazjowe” płyty, które zabralibyście na bezludną wyspę? Pewka, że macie. Ja też mam: „HITstory” Hit-Boya.

W połowie 2012 Hit-Boy był w naprawdę komfortowym miejscu. Wydany rok wcześniej, niezapomniany singiel „Niggas in Paris” The Throne wywindował tego producenta na czubek mainstreamu. O matko, cóż to był za kawałek. Powspominajmy trochę: pierwsze miejsce na Billboard US Hot R&B/Hip-Hop Songs, sześciokrotna platyna w Stanach, jeden z najlepiej sprzedających się singli dekady. Jakby tego było mało, Kościey z Wrocławia miał to ustawione jako dzwonek.

Jeszcze w czerwcu 2012 Jay-Z i Kanye West rzeczone „Niggas in Paris” wykonali dwanaście razy w ramach jednego koncertu – rzecz jasna w Paryżu. Ustanowili tym samym rekord pobity dopiero pięć lat później przez Travisa Scotta, grającego czternaście razy „Goosebumps” w Oklahoma City.

A zresztą, skoro już zarzucam Was ciekawostkami o tym numerze zamiast pisać o solowej płycie Hit-Boya – bit z „Niggas in Paris” pierwotnie miał trafić do Pushy-T. Tak zaproponował mu Kanye West. Pusha jednak usłyszawszy bit ocenił, że brzmi jak jakaś gra video, że co to ma być w ogóle oraz że wypierdalać. Kanye wszedł w tryb „Tak? To zobacz, co my z Jayem-Z odwalimy na tym podkładzie”. No i odwalili – sześciokrotna platyna w Stanach itp.

Po sukcesie The Throne Hit-Boy wspaniałomyślnie nie przespał swojego najlepszego okresu – w latach 2011-2012 pojawił się jeszcze na paru zacnych płytach. Zasilił swoje konto współpracami z, między innymi, Rihanną, Nicki Minaj, Justinem Bieberem, Kendrickiem Lamarem czy Slaughterhouse. Był też ważnym elementem składaka wytwórni Kanyego – „Cruel Summer”.

No... a poza tym w sierpniu 2012 wydał swoje solo jako raper. „HITstory” właśnie.

Hit-Boy wyprodukował sam lub w towarzystwie siedem z jedenastu numerów składających się na „HITstory”. „Towarzystwem” są przede wszystkim Bink! (to ten od „The Blueprint”) oraz, zgaduję, ziomki Hit-Boya – Deezy, Rey Reel, Hanine i M3rge.


Ktoś mógłby zapytać, co wyróżnia ten album na tle innych projektów producencko-rapowych. Odpowiedzią będzie szeroki rozrzut klimatów i nastrojów, ale spięty charakterystycznym warsztatem Hit-Boya. Zaczynamy wyliczankę – mamy tu kwaśnego, wykręceongo bangera na syntezatorach pożyczonych od Marsjan („Option”), pokłosie „Niggas in Paris”, tylko że ugryzione na bardziej zmysłowo („Fan”), spokojny, ujarany jazz („East vs. West”), bombastyczną truskulozę („Jay-Z Interview”), odhumanizowaną, walcowatą elektronikę z potężnymi bębnami („Busta Ass Niggas”), smutek („Brake Lights”), nostalgię („Old School Caddy”) i nawet trochę zbędnego akurat patosu („She Belong to the City”). Uff.

Smaków jest sporo, a numery żywsze przeplatają się ze spokojnymi, ale wszystko razem okazuje się strawne dzięki dobrze przemyślanej produkcji i spójności płyty. Bity Hit-Boya są dość charakterystyczne – pobrzmiewa w nich trapowa, nieskomplikowana filozofia układania melodii (w 2012 trapy już za momencik miały przejąć salony), ale motywy, mimo swojej prostoty, zawsze są chwytliwe i zawsze stanowią dobry punkt wyjścia do rozwoju aranżacji. Urywane dźwięki syntezatorów zlepiają się z mięsnymi, oldschoolowo bujającymi perkusjami w piękne, rytmiczne puzzle – chciałbym umieć ująć to sprawniej, ale w sumie skoro już napisałem to zdanie i całkiem dobrze oddaje ono hit-boyową szkołę produkcji, to je tu zostawię. W inny sposób beatmakingu uderzają tylko dwa numery – pozbawione bębnów „She Belongs to the City”, na którego męczącą podniosłość narzekałem już wyżej, oraz „Jay-Z Interview”. Ten drugi został akurat wyprodukowany przez Bink!a i zawiera wszystkie nieodłączne (podobno nawet przez kogoś lubiane) elementy bitów tego producenta – przeciągłe, wyjące dęciaki, otwarte haty i delikatny werbel.

Dobrą robotę robią szczegóły i tła bogate w instrumenty. Hit-Boy pracuje w pocie czoła, żeby słuchacz się dobrze bawił – głębokie pianino wypełnia „Brake Lights”, deklamowano-śpiewane refreny niosą „Old School Caddy” i „Fan”, ASMRowy hat cyka w drugim refrenie „Busta Ass Niggas”, piszczała przejeżdża „Running in Place” ożywiając trochę ten smutasowy numer... no jest się czym zająć.


„HITstory” nie zmieniło gry, nie stało się klasykiem, w żadnym razie nie jest żadnym tam pomnikowym albumem. Jest projektem, który po prostu zajawkowo trafił na Datpiff do darmowego ściągnięcia. Projektem wypełnionym dobrą muzyką, dodajmy. Tylko tyle i aż tyle – ja do niego wracam regularnie i nadal jestem pod wrażeniem jego długowieczności, poziomu wykonawczego oraz uniwersalności, o której wspomniałem na początku. Jeśli zatem nie słyszałeś jeszcze „HITstory”, (chociaż miałeś na to aż osiem lat! No wiesz co, wstydź się), to polecam nadrobienie zaległości, bo być może na fali „SICKO MODE” i produkcji u Juice WLRDa Hit-Boy wróci na radary, kto wie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz