2020-08-30

Pomiędzy drugą a czwartą w nocy: 808bros - Your Neck May Hurt


Po seansie z „Your Neck May Hurt” szyja może faktycznie boleć, ale uszy powinny być usatysfakcjonowane.

To, że mam sentyment do duo producenckich nie będzie niespodzianką dla nikogo, kto spojrzy na górę tego bloga i dojrzy tam takie nazwy, jak The Ummah, Sean C & LV czy Neptunes (w sumie jeszcze mógłbym połączyć Alchemista i Oh No w Gangrene, dopiero teraz na to wpadłem, ech). Na wstępie 808bros mają zatem u mnie propsa za samo bycie bitmejkerskim tandemem i pozytywne skojarzenia, jakie taki układ niesie. Zajawka ze wspólnego klejenia bitów, wzajemna nauka, pomysły, na które „sam byś nie wpadł” i tak dalej, tego typu rzeczy. To wszystko pobrzmiewa też na „Your Neck May Hurt” – słychać tu dobre warsztaty obu kolegów, słychać też nieustanne przerzucanie się pomysłami. Ale o tym za moment.

Najpierw parę słów o samych bohaterach dzisiejszej recy. 808bros to LOAA i Gedz – efekty ich współpracy możemy podziwiać od 2018, w którym wyszło „247365”, zjawiskowe CD tego ostatniego. Produkcja tamtego krążka, za którą w głównej mierze odpowiadali właśnie 808bros, choć jeszcze nie podpisujący się tą nazwą, to temat na jakieś dłuższe wypracowanie. Nie była jeszcze idealna, ale już zapadała w pamięć – wyróżniała się światowością, pomysłowością, jednoczesną prostotą i złożonością. Nic dziwnego, że po tamtym albumie skrzynki obu kolegów zapewne zatkały się od zamówień na bity, co sugeruje pokaźna liczba kawałków z 2019 i 2020 wyprodukowanych już jako 808bros. W międzyczasie chłopcy zdążyli się rozwinąć i to, co na „247365” było jeszcze niedoskonałym zalążkiem (cierpiącym głównie na nadmierne skomplikowanie), obecnie jest już pełnoprawnym tworem.


No bo powiedzmy sobie szczerze – „Your Neck May Hurt”, pomimo paru słabszych momentów, zwyczajnie wymiata. To niecałe pół godziny basowej sieki z ciężkim, klubowym groovem i dobrymi pomysłami. Bez problemu rozpierdoli parkiet i samochód. LOAA dostarczył bogate tła, Gedz szczyptę melodii, do tego jest jeszcze gościnny udział człowieka-bangera P.A.F.F.a, a całość masteruje dobry ziomek Robert Dziedowicz.

Trafioną wizytówką jest już otwierający całość „ASSQUAKE” (wszystkie tytuły CAPSLOCKIEM) – odrobinę jamajski vibe, dużo fruwających, pociętych wokali, charakterystyczna 808brosowa perkusja. Warto zwrócić uwagę na kwaśny syntezator z 1:11 i na to, jak krótko z nami zostaje. Może na innym albumie ta melodia grałaby pierwsze skrzypce, ale tu nie ma na to czasu, trzeba pilnie zasypać słuchacza setką innych dźwięków i pędzącym rytmem.

Szukasz dobrych dropów? To odpal najlepszy na płycie, tytułowy „YNMH”, który po agresywnym, klubowym buildzie atakuje bardzo klasycznym rapowym bitem z podręcznikowo ułożoną perką i staroszkolnym breakiem, tyle że przyozdobionym wierzgającym basem, napędzającymi całość perkusjonaliami na dwa i odrobiną glitchy. W drugiej połowie numer na chwilę przyspiesza, pojawiają się (znowu) jamajskie sample oraz nieśmiertelny Amen Break, a końcówka ponownie spowalnia i odlatuje w jakieś southowe klimaty pokolorowane wobblem. Dużo smaczków, dużo polotu, dużo frajdy.


Albo weźmy takie „BIMB”. Ten numer wyróżniają plemienne bębny dodające utworowi dużo przestrzeni, a do tego pasujące do głównej melodii granej na syntetyku przypominającym jakiś proto-flet. W połowie kawałka motyw się obniża i chowa, a pierwszy plan przejmują gęste, przemysłowe, otwarte haty do wtóru zapętlonych sampli wokalnych.

Dobrze wypadł także kawałek z P.A.F.F.em – strzelam, że jego udział to przede wszystkim charakterystyczne haty i build oraz pozbawiony werbla drop za połową. Wrażenie robi też główny bit z delikatnie przesuniętym akcentem.

Rozczarowań na płycie nie ma zbyt wiele. „I'M DIFFERENT” to jeden z tych numerów, które odpalone w nocy za kółkiem przenoszą w inny wymiar, ale na tle reszty „Your Neck May Hurt” uderza to, jak wiele ciekawych rzeczy dzieje się w końcówce (ejtisowe syntezatory!), a jak mało w dłużącym się środku. Nie przemawia do mnie też aranżacja, która brzmi, jakby numer miał dwa outra – jakby po pierwszym producenci stwierdzili, że jeszcze trochę pociągną temat. W ogóle zakończenia to chyba jedyna pięta achillesowa 808bros, bo outro całej płyty też jest średnie – plastikowe, nudne „4AM” ma wszystko to, co reszta albumu, poza charakterem i dopracowaniem.

„Your Neck May Hurt” zawiera łącznie osiem kawałków i trwa raptem 29 minut, ale nie zostawia niedosytu. Numery pękają od dźwięków, groove się leje, a myśl o tym, co w klubach będą wyczyniać basy, będzie ekscytująca nawet dla kogoś, kto przesłucha ten album na słuchawkach za 10 złotych. Jeśli nudzisz się podczas długich jazd furą albo myślisz już o muzyce na post-covidową domówkę, to 808bros właśnie dostarczyli to, czego potrzebujesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz