Dawno nie było nowej dawki ciekawych
płyt (około)rapowych. No to teraz będzie.
Nie sposób skleić odcinek „Szkoda
byłoby przegapić” bez jakiejś dziwnej ćpalni. Dziś tę rolę
spełnia „Cult”, pierwszy długograj producenckiego duo z Londynu
– God Colony.
Osią „Cult” jest całkiem prawilny hip-hopowy wajb, ale żeby było ciekawiej, God Colony zasypali go grubą warstwą indrustrialu. Do tej rapowo-mechanicznej bazy dodają to, co im akurat strzeli do głów – w zależności od numeru może to być wojskowa marszowość odlatująca w niepokojący bad trip („Rebel Boy Soldier” z najbardziej znanym raperem z tej gromadki, Mykki Blanco), mogą być pasażowe, płynące syntezatory („The Real”), może być klaustrofobia i niepokój („Etiquette”, „Control”, „Places in My Head”) albo roztańczony rytm z bogatymi perkusjonaliami, pchającymi numer w popową stronę („Please”). Znalazło się też miejsce na hiciora – „Girls” to wymiatacz z mocnymi, wręcz stadionowymi bębnami i przebojowym zaśpiewem.
Słuchając „Cult” mam w głowie jakiś podziemny, ciemny i zadymiony klub z muzyką... cóż, klubową, ale przerywaną dziwnymi dźwiękami zza ściany. Może po drugiej stronie działa fabryka? A może sąsiedzi robią remont? Nie, to niemożliwe, przecież jest druga w nocy. Ja nie mam pomysłu, sprawdź „Cult” i sam wymyśl, co może być za tą cholerną ścianą.
Posłuchaj sobie:
God Colony – Girl (feat. Samirah Raheem)
God Colony – Please (feat. AZADI.mp3)
BOKUN – Piliada
Idzie żarcik: co
jest mniej wdzięczne od robienia rapu w Polsce? Robienie męskiego
R&B w Polsce. To nie jest śmieszne.
Nie a serio. Pawła Bokuna
kojarzyłem oczywiście z Młodych Wilków i z paru świetnych
featuringów (Oer, Oxon – oba zajebiste, podobnie jak solowy numer
na MW), ale, shame on me,
nigdy jakoś nie znalazłem w sobie wystarczająco dużo
determinacji, żeby sprawdzić jego autorski materiał, do dziś nie
słyszałem nawet „Ulicznego psa” (podwójny shame on
me). No i tak się mijałem z
Pawłem aż do premiery „Piliady”, przy okazji której dałem się
opętać rewelacyjnemu, lekko elektronicznemu singlowi „Nie
pożyczaj”.
Początek
„Piliady” jest bardzo R&B'owy (tak się to odmienia?), ale im
dalej, tym ciekawiej – w „Zerze” surowa perkusja wije się po
trapowemu, „Dlaczego” idzie ostrożnie w funk, „Szukam” to
spokojna kołysanka, a „Karate” podszyto brudem i niepokojem i
zamknięto czterosekundową, przeszywającą piszczałą, bo czemu by
nie. No i nie można zapomnieć o „Cały czas”, pierwszym
bardziej energicznym przebudzeniu płyty z – ponownie –
zjawiskową końcówką.
Kiedy
Bokun-producent dobywa tych różnych stylistyk, Bokun-wokalista w
pocie czoła pracuje nad ripitowalnością albumu. Paweł o wiele
więcej śpiewa niż rapuje (a nawet jak rapuje, to i tak
podśpiewując, choć zdarza mu się pocisnąć zjawiskowo – druga
zwrotka „Coś”) – i świetnie, bo ma dobry warsztat i miękki,
pasujący do klimatu głos. A w sumie przede wszystkim ma łeb do
melodii. Ciężko wybrać najlepszy refren, bo wszystkie wymiatają i
wszystkie chce się nucić. Pozostaje mi posypać głowę popiołem i
obiecać sobie, że po „Piliadzie” nie przegapię już żadnego
nowego materiału od Bokuna.
Posłuchaj
sobie:
BOKUN
– Nie pożyczaj
BOKUN
– List
Kidd x BROKN FLWRS –
Rytuały przejścia
„Rytuały przejścia”
zaczynają się wschodem słońca –
beztroskie „Cokolwiek” jest jak uśmiechnięty diler oferujący
pierwszą działkę za darmo. Nie, młody, dalej wcale nie ma
ciężkiej, gorzkiej płyty, no skąd.
Na biegunie przeciwnym do
„Cokolwiek” czyha „Mówię im”, najsmutniejszy kawałek na
płycie, ze smętnym, płaczącym samplem w refrenie (z obniżonym
strojem – tak, jak to BROKN FLWRS lubi) i „schodzącym”,
rozmytym motywem. Reszta płyty jest nastrojowo rozcapierzona między
„Cokolwiek” a „Mówię im”, ale jednak bliżej tego drugiego
– na porządku dziennym są mozolne tempa, perkusje raczej
przybijające do gleby niż bujające głową oraz szwędające się,
nocne syntetyki. Słychać też zamiłowanie producenta do
przeciągłych motywów, przy których czasem ciężko stwierdzić,
czy toto grane, czy samplowane i przejechane setką efektów.
Przez niemal całą płytę
BROKN FLWRS trzyma się raczej w tle. Kidd swoje wrażenia z
dorosłości i konfrontacje z otoczeniem opisuje tak gęsto, że to
odczucie nie mija nawet przy niemym refrenie „Zdalnie”, w którym
producent rozwija aranżacyjne skrzydła. A kiedy w czterech numerach
do głosu dochodzi spoken wordowa natura Wojtka, BROKN FLWRS usuwa
się jeszcze bardziej w cień i daje wybrzmieć deklamowanym puentom.
A teraz plot twist – ani przez chwilę nie pomyślałem, że coś
tu jest nie na miejscu. Relacja między raperem a producentem brzmi
bardzo naturalnie – chociaż treść jest obfita, to nie czuć,
żeby to Kidd dyrygował płytą, wszystko odbywa się na zasadzie
koleżeńskiej współpracy. Mimo ciężaru muzyki i tekstów
świetnie się tego słucha, to album na wiele skupionych sesji z
wyłuskiwaniem szczegółów w obu sferach.
Kidd x BROKN FLWRS – Mówię im (feat. Alex)
Kidd x BROKN FLWRS –
Zdalnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz